Jeszcze niedawno była po prostu influencerką. Trochę TikToka, trochę Insta, trochę tańca i błysku na ustach. A dziś? Nikita – bo o niej mowa – ląduje w zestawieniach „najczęściej wyszukiwanych na Fapello”. Nie pytaj, skąd to się wzięło. Zapytaj raczej: jakim cudem coś, co miało zostać prywatne, stało się internetowym hitem?
Fapello, czyli katalog „upsów”
Zacznijmy od tego, że Fapello to nie jest nowa platforma randkowa. Ani galeria sztuki. To coś w rodzaju Google’a dla ciekawskich – ale takich naprawdę bardzo ciekawskich. Tu trafiają screeny, przecieki, nieopublikowane relacje. Często też te, które nigdy nie powinny ujrzeć światła dziennego. A już na pewno nie światła ekranu w trybie incognito.
No i właśnie tam trafiła Nikita. Czy chciała? Niekoniecznie. Czy się tego spodziewała? Też nie. Ale internet działa jak ekspresowy kurier – jeśli coś wyleci z prywatnej szuflady, to chwilę później jest już na każdej skrzynce.
Influencerka kontra internetowi Sherlockowie
W sieci szybko ruszyło śledztwo: kto, co, z kim, kiedy i dlaczego nago. Jedni twierdzili, że to zemsta byłego. Inni – że przecież „sama się prosiła”, bo wrzucała zbyt śmiałe zdjęcia. A jeszcze inni – klasycznie – robili z niej memy.
I tu pojawia się ważna kwestia: dlaczego wciąż tak wielu ludzi myśli, że kobieta w sukience = kobieta bez granic? Otóż niespodzianka: tak to nie działa. Ale algorytmy i plotki rządzą się własnymi prawami.
Prywatność: opcja premium, ale niedostępna
Dawno, dawno temu – czyli jakieś 10 lat temu – prywatność była czymś, co każdy miał. Dziś to luksus. Jak ręcznik na siłowni: teoretycznie dostępny, ale zawsze komuś brakuje.
Nikita boleśnie się o tym przekonała. Wystarczyła jedna chwila, jedno nagranie, jeden użytkownik, który uznał, że „trzeba to puścić dalej”. I bum – masz viral: Nikita Magical
Czy to koniec świata?
Nie. Ale to dobry moment, żeby przypomnieć sobie kilka rzeczy:
- Nie wysyłaj niczego, czego nie chcesz zobaczyć na billboardzie.
- Internet nie zapomina. Nawet jeśli ty byś chciała.
- Popularność to nie zawsze lajki i kontrakty – czasem to tsunami, które zalewa twoje konto komentarzami w stylu „masz tylko siebie za winę”.
Morał?
Bycie znaną w sieci to nie tylko filtry i współprace. To także ryzyko, że kiedyś ktoś cię „zgoogluje” i znajdzie coś więcej niż przepis na smoothie. Nikita, choć nie planowała tej „kampanii wizerunkowej”, stała się symbolem tego, jak cienka jest granica między byciem lubianą a… byciem obgadywaną na forach.
Wniosek? Internet to dżungla – a ty, droga influencerko (i nie tylko!), zawsze miej przy sobie kompas zdrowego rozsądku. I filtr prywatności. Najlepiej 10 warstw.